(post zamieszczony oryginalnie 12 lutego 2012 roku)
Zainspirowana komentarzami na naszym blogu (dziękuję Gościom, że
zostawili ślad swojej obecności), po przeczytaniu kolejnych kilku
artykułów o używaniu wulgaryzmów, postanowiłam napisać o pewnym
eksperymencie i jego skutkach.
Jakiś czas temu Richard Stephens ze Szkoły Psychologii Uniwersytetu Keele w Anglii odkrył, że przeklinanie pomaga uśmierzyć ból. Do powyższego wniosku doszedł na drodze eksperymentu, w którym tak dobrał ochotników, by móc podzielić ich na dwie grupy - jedną tworzyły osoby, które używały wulgaryzmów umiarkowanie, natomiast drugą - osoby nagminnie używające wulgarnego języka.
Badanie polegało na zanurzaniu dłoni w lodowato zimnej wodzie. Podczas pierwszej próby przeklinanie było zabronione, natomiast w drugiej wolno było pozwolić sobie (ujmując to raczej eufemistycznie) na bardziej ekspresywną formę wyrazu.
Okazało się, że ci, którzy rzadziej używają wulgaryzmów, są w stanie znieść ból fizyczny nawet dwa razy dłużej niż uczestnicy eksperymentu, którzy notorycznie używali wulgarnego języka. Co więcej, u osób przeklinających nie stwierdzono w sumie żadnej różnicy pomiędzy obydwoma próbami.
Według Stephens’a przeklinanie wydziela w naszym organizmie adrenalinę, która prowadzi do uśmierzenia bólu. U osób, dla których wulgaryzmy są chlebem powszednim, nie są wywoływane żadne reakcje emocjonalne – a co za tym idzie - nie zwiększa się odporność organizmu na ból.
Jak twierdzi Richard Stephens, niepoważnie byłoby powszechnie zalecać terapię wulgarnością, lecz przeklinanie w sytuacjach ekstremalnych chyba naprawdę aktywuje obszary mózgu, które bezpośrednio reagują na emocje, co w kontekście bólu, stanowi prosty, ogólnie dostępny :), mechanizm ich kontroli.
Autor eksperymentu podkreśla jednak, że badania są – jak na razie – w fazie rozwojowej, co oznacza, że nie wiadomo, jakie wulgaryzmy najskuteczniej pomagają uśmierzyć ból ani czy obserwację będzie można przekształcić w naukową teorię badawczą.
Wszyscy znamy prosta obserwację z życia: bolesna konfrontacja z uliczną lampą nie przekłada się na literacką polszczyznę. Zwykłe brzydkie słowo na K – pozwolę sobie zacytować jedną z jego licznych internetowych odsłon: „Jest takie słowo, które potrafi wyrazić niemal wszystko. Nie ma uczucia, którego to słowo by nie wzmocniło, nie ma zdania, któremu nie dodałoby uroku... poza tym, ono samo ma swój niepowtarzalny wdzięk” - uśmierzy ból skuteczniej niż niejeden środek przeciwbólowy, bo przeklinanie wydziela analgetyki, które są naturalnymi chemicznymi środkami przeciwbólowymi właśnie.
I taka językowa refleksja na koniec: nie nadużywajmy słów niecenzuralnych w błahych sytuacjach, a jeśli już musimy, korzystajmy z nich z umiarem, zachowując je na przysłowiową „czarną godzinę”, abyśmy w sytuacji ekstremalnej mieli pod ręką, a właściwie na końcu języka, naturalny – z angielska - „pain killer”.
Przygotowała:
Magdalena Żydak
Jakiś czas temu Richard Stephens ze Szkoły Psychologii Uniwersytetu Keele w Anglii odkrył, że przeklinanie pomaga uśmierzyć ból. Do powyższego wniosku doszedł na drodze eksperymentu, w którym tak dobrał ochotników, by móc podzielić ich na dwie grupy - jedną tworzyły osoby, które używały wulgaryzmów umiarkowanie, natomiast drugą - osoby nagminnie używające wulgarnego języka.
Badanie polegało na zanurzaniu dłoni w lodowato zimnej wodzie. Podczas pierwszej próby przeklinanie było zabronione, natomiast w drugiej wolno było pozwolić sobie (ujmując to raczej eufemistycznie) na bardziej ekspresywną formę wyrazu.
Okazało się, że ci, którzy rzadziej używają wulgaryzmów, są w stanie znieść ból fizyczny nawet dwa razy dłużej niż uczestnicy eksperymentu, którzy notorycznie używali wulgarnego języka. Co więcej, u osób przeklinających nie stwierdzono w sumie żadnej różnicy pomiędzy obydwoma próbami.
Według Stephens’a przeklinanie wydziela w naszym organizmie adrenalinę, która prowadzi do uśmierzenia bólu. U osób, dla których wulgaryzmy są chlebem powszednim, nie są wywoływane żadne reakcje emocjonalne – a co za tym idzie - nie zwiększa się odporność organizmu na ból.
Jak twierdzi Richard Stephens, niepoważnie byłoby powszechnie zalecać terapię wulgarnością, lecz przeklinanie w sytuacjach ekstremalnych chyba naprawdę aktywuje obszary mózgu, które bezpośrednio reagują na emocje, co w kontekście bólu, stanowi prosty, ogólnie dostępny :), mechanizm ich kontroli.
Autor eksperymentu podkreśla jednak, że badania są – jak na razie – w fazie rozwojowej, co oznacza, że nie wiadomo, jakie wulgaryzmy najskuteczniej pomagają uśmierzyć ból ani czy obserwację będzie można przekształcić w naukową teorię badawczą.
Wszyscy znamy prosta obserwację z życia: bolesna konfrontacja z uliczną lampą nie przekłada się na literacką polszczyznę. Zwykłe brzydkie słowo na K – pozwolę sobie zacytować jedną z jego licznych internetowych odsłon: „Jest takie słowo, które potrafi wyrazić niemal wszystko. Nie ma uczucia, którego to słowo by nie wzmocniło, nie ma zdania, któremu nie dodałoby uroku... poza tym, ono samo ma swój niepowtarzalny wdzięk” - uśmierzy ból skuteczniej niż niejeden środek przeciwbólowy, bo przeklinanie wydziela analgetyki, które są naturalnymi chemicznymi środkami przeciwbólowymi właśnie.
I taka językowa refleksja na koniec: nie nadużywajmy słów niecenzuralnych w błahych sytuacjach, a jeśli już musimy, korzystajmy z nich z umiarem, zachowując je na przysłowiową „czarną godzinę”, abyśmy w sytuacji ekstremalnej mieli pod ręką, a właściwie na końcu języka, naturalny – z angielska - „pain killer”.
Przygotowała:
Magdalena Żydak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz